
Dla paryskiej socjety Arsen Lupin stanowił nie lada zagadkę. Dobrze urodzony, wykształcony, przstojny, szarmancki i w dodatku nieprzyzwoicie bogaty. Każde wydarzenie towarzyskie w Paryżu musialo być uświetnione obecnością tego zagadkowego dżentelmena. Kiedy Arsen wyjeżdżał z Paryża, życie towarzyskie zamierało. Bo po co urządzać przyjęcie czy wieczorek, jesli monsieur Lupin nie będzie obecny? A gdy Arsen powracał, w kołach towarzyskich rozpoczynał sie ruch. Damy z wypiekami na policzkach biegły do krawców i zamawiały najdroższe inajbardziej wyszukane toalety.
Mawia się, że kobiety są najlepszymi myśliwymi, gdyż potrafią osaczyć bezbronną ofiarę i bezpardonowa ja ustrzelić (czyli zaciągnąć do ołtarza). Wyższe sfery Paryża od lat robiły zakłady, której to damie uda się upolować monsieur Lupina, a dotychczas nie udało sie to żadnej. Albowiem monsieur Lupin z chęcią adorował eleganckie damy, sarmancko pochylał sie ustami nad ich odzianymi w koronkowe rekawiczki dłońmi i czasem szepnął do ucha cos, co wywoływało nagły rumieniec na obliczu rzeczonej damy.

Nikt nie wiedział, że monsierur Lupin nie podziwiał bynajmniej smukłych kobiecych dłoni, ale bransolety na ich nadgarstkach. Nie interesowały go damskie biusty, tylko spoczywające na nich brylantowe kolie. Szepty do damskiego uszka miały zaś na celu ocenić wartość tkwiących w uszach kolczyków, a nie flirt.
Kiedy kończyło sie przyjęcie, Arsen Lupin wsiadał do czarnego powozu bez herbu i jechał za upatrzoną ofiarą. Wypatrywał, które okno prowadzi do sypialniobwieszonej klejnotami damy, nakładał maskę i czekał, aż pogasna wszystkie światła. Następnie wspinał się po murze wprost do okna i jak tygrys dopadał swego łupu – szkatułki z biżuterią. Jeśli nikt się nie obudził, Łupin wymykał sie niepostrzeżenie tą samą drogą. Jeśli zaś zlekniona szmerem dama prebudziła się ze snu, nasz dżentelmeński włamywacz brał ja w objęcia i całował dopóty, dopóki nie padała zemdlona.

Nieco zarozumiały Arsen Lupin sądził, że damy mdleja od siły jego męskiego uroku oraz jego techniki całowania. “Skoro je okradam, niech mają z tego chociaż trochę przyjemności”, myślał bynajmniej nie po dżentelmeńsku. Nie wiedział biedaczek, że do mistrza całowania brakowało mu jeszcze trochę i ho ho, a owe masowe omdlenia spowodowane były silnymi oparami absyntu, który nałogowo pijał. Biedne, delikatne kobietki padały po prostu pijane, a nastepnego dnia czekała je rozpacz na widok braku szkatułki z klejnotami, potężny ból głowy i wściekłośc męża, któremu nie dało się wytłumaczyć logicznie, jakim cudem obcy mężczyzna znalazł się w ich sypialni, wycałował panią domu, ukradł klejnoty, a szacowna pani domu zamiast wzywac pomocy, zatacza się po pokoju niezbyt trzeźwa...
Arsen Lupin wkrótce tak zagustował w absyncie, że zaczął nosić przy sobie piersiówkę wypełniona tym szlachetnym, ziołowym trunkiem. A ponieważ zapach i smak absyntu kojarzył mu sie silnie z emocjami, jakich doznawał wspinając się ukradkiem do cudzych sypialni, zaczął wkrótce kraść coraz więcej.

Musiał więc zmienić mieszkanie na wieksze, potem na jeszcze większe. Wkrótce wszystkie pokoje załadowane miał od góry do dołu skradzioną biżuterią. Zmuszony był więc przeprowadzic się na podparyską wieś, gdzie kupił ogromną posiadłość, koło której znajdowała się... wytwórnia absyntu. Odtąd zaczęły się najlepsze lata Arsena Lupina. Znudzony paryskim gwarem stwierdził, że do Paryża nie wraca, a żeby nie wyjść z wprawy zaczął kraść sąsiadom gołębie i podbierac jajka z kurnika.
Ponieważ był bardzo miłym i bardzo hojnym dżentelmenem, wiejska społeczność przymykała oczy na brak jednego gołąbka czy dwóch jajek. Sam proboszcz zachęcał parafian, aby nie ryglowali tak szczelnie drzwi, bo to niegościnne. Nasz dżentelmen-włamywacz żył więc sielsko i szczęśliwie, dożywając bardzo statecznego wieku.
Ponieważ jednak, jak głosi plotka, dochował się trzech synów, z których każdy nie dość, że sam spłodził kilku synów, to jeszcze podążył w zawodowe ślady ojca, współczesne damy powinny sie mieć na baczności. Nigdy nie wiadomo, kiedy stanie przed nami piękny pan woniejący absyntem, który skradnie nam nie tylko serce, ale (przede wszystkim) portfel, komórkę i kartę kredytową. Zalecam więc daleko posunięta ostrożność i, drogie panie – nie wierzmy we wróżki. A tym bardziej w zielone wróżki...

Pisałam o Fou d'Absinthe L'Artisan.
OdpowiedzUsuń