poniedziałek, 13 kwietnia 2009

ADSO ŚWIĘTY-NIEŚWIĘTY


Adso to chłopiec, na widok którego twarzy niejedna pani w średnim wieku zakrzyknęłaby z zachwytem: „Jakiż on uroczy! Gdybym miała takiego syna…!”

Córki tych pań z oczywistych względów nie pragnęłyby, aby ten uroczy młodzianek był ich bratem...

Spójrzmy teraz w twarz brutalnej prawdzie: reżyserzy filmowi przedstawiają nam historię tak, jak chcielibyśmy ją widzieć. Innymi słowy filmowy mniszek z czternastego wieku ma czyściutkie włosy, zadbane paznokcie i pełne uzębienie, które z pewnością nie widziało kowalskich obcęgów. A prawdziwy mnich z tamtych czasów kąpałby się… no właśnie, jak często…?

No już dobrze… przyjmijmy, że kąpałby się codziennie. Czym więc by pachniał? Perfumowanym francuskim mydłem? Nieee… Arabskimi olejkami? Nieee… jeszcze gorzej….
Załóżmy więc, że pachniałby wonią świeżo umytego młodzieńczego ciała i zapachami dnia codziennego. A jakie obowiązki należały do młodego Adso? Co robił, gdzie przebywał, czym się zajmował?

Na pewno spędzał godziny w kościele, modląc się w zadumie, drżąc w chłodzie zimnych, kamiennych murów kościoła. Czasem pewnie gryzący opar kadzidła szczypał go w oczy i sprawiał, że Adso z ulga wyrywał się na świeże powietrze, w kierunku drewnianych zabudowań gospodarczych. Kręcił się bezwiednie między budynkami, dopóki któryś z pracujących mnichów nie wezwał go do siebie i nie przydzielił jakiegoś zajęcia wraz z reprymenda za lenistwo. Skarcony Adso kładł uszy po sobie i pilnie wykonywał polecenie. Pracował w pocie czoła w stodole i magazynach, które cuchnęły żywicą i przyprawiały go o ból głowy. Urywał sobie ręce dźwigając ciężkie kosze z jesiennymi jabłkami, które po kilkumiesięcznym zimowaniu w wilgotnej, zatęchłej piwnicy miały metaliczny zapach i posmak.

Adso raz pozwolił sobie chwycić ukradkiem jedno z jabłek i pochłonąć je łapczywie kryjąc się za cmentarzem. Miał później lekkie wyrzuty sumienia, bo w końcu to była kradzież. A nasz Adso bardzo starał się być uczciwym i pobożnym chłopcem. Wiedział, że nigdy nie będzie świętym, ale… każdy może sobie marzyć. Dlatego wieczorem wracał do swojego dormitorium w odzieży przesyconej zapachem drewna, żywicy i kadzidła, zapachami które zdawały się niemal wgryzać w jego skórę, a których miał powoli serdecznie dosyć.

Ten zapach miał zapamiętać do końca życia, gdyż to właśnie nasz drogi, niezdarny Adso puścił niechcący z dymem całą bibliotekę w opactwie (nie, to nie czcigodny Jorge był podpalaczem – to tylko niezbyt czcigodny reżyser zwalił winę na biednego staruszka). Dość, że od tamtej pory Adso nabrał takiego wstrętu do zapachów, a w szczególności kadzidła i spalenizny, że nigdy więcej nie użył kadzidła, choć spełniał kapłańskie posługi. Stał się przez to szalenie modny, a na jego msze tłumy parafian waliły drzwiami i oknami, gdyż wreszcie można było wysłuchać mszy bez duszenia się kadzidłem.

Gdyby drogi Adso wiedział, że we współczesnych czasach stanie się żywym obrazem dla Holy Smoke Demeter, pewnie by się wściekł. Ponieważ jednak nie wie, możemy puścić wodze wyobraźni. Bo w gruncie rzeczy, skąd wiemy, że Adso z Melku w ogóle istniał? A jeśli nie, wtedy bez wyrzutów sumienia mogę przyporządkować jak najbardziej realny zapach do nierealnego chłopca, usnutego z wyobraźni pisarza i reżysera…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz