Mary Reilly to porządna, przyzwoita dziewczyna. Wychowana w bogobojnym i surowym domu, o niezłomnych zasadach moralnych, nie jest kobietą z gatunku tych, o jakich mężczyźni śnią po nocach. Ubrana w skromny strój służącej i zapięta pod sama szyję pracuje jako służąca w dobrym domu, u doktora Jekylla.
Codziennie widać Mary, jak przemyka korytarzami domu niosąc pranie albo tacę z posiłkiem. Od czasu do czasu wychodzi na targ, ale zrobiwszy zakupy wraca spiesznie do domu. Nie interesują ja występy ulicznych żonglerów ani obwoźni handlarze proponujący przechodzącym damom tanie i kolorowe szmatki. Barwne i hałaśliwe życie Londynu nie jest dla niej.
Kiedy wraca do domu i zamyka za sobą ciężkie, kute drzwi, uspokaja się. Tutaj czuje się pewnie. Zna tu każdy kąt, każdy sekret tego domu. Pospiesznie wraca do pracy. W nagrzanej od oparów kuchni żar aż bucha, kucharka, pani Bennett, pogania dziewczyny kuchenne (pan domu wraca), wszyscy biegają, krzyczą. W powietrzu aż wisi oczekiwanie. Osłabła od tych wszystkich kuchennych wyziewów Mary przeciera spocone czoło i wybiega bocznymi drzwiami do ogrodu. Tutaj opiera czoło o ozdobioną drobnymi, pąsowymi różyczkami altanki. Padający od ogromnego, ponurego gmachu domy cień daje jej nieco wytchnienia. Mary jeszcze raz ociera czoło, przez chwilę upaja się zapachem bujnego kwiecia, po czym niechętnie wraca do kuchni.
Tam zamieszanie nadal trwa. Na stole pojawiają się drogocenne laski wanilii i gwiazdki anyżu, które są tak cenne, że niemal na wagę złota. Toteż kucharka strzeże ich jak oka w głowie, przechowując wszystkie owe cuda (razem z cukrem i innymi zamorskimi przyprawami) w zamkniętej na cztery spusty komodzie. Dziewczyny kuchenne aż piszczą i wyciągają ręce, aby choćby dotknąć tych nieznanych im specjałów. Oprócz Mary. Ona pracuje pilnie, ze spuszczonymi oczami i zasznurowanymi ustami. Pani Bennett nie może się nachwalić Mary. Twierdzi, że tak porządnej i robotnej panny służącej nie widziała od czasów kiedy ona sama służyła w domu jaśnie państwa.
Mary wie, jak dobra opinię ma u pani Bennett, ale niewiele ją to obchodzi. Jej drwiący uśmiech nigdy nie wypływa na wargi. Dobroduszna pani Bennett nie zdaje sobie bowiem sprawy z tego, że gdy nad Londynem zapada noc, odźwierny zamyka drzwi frontowe na sztaby, a domownicy zmawiają pacierz i kładą się spać, Mary tak naprawdę dopiero zaczyna żyć. Ponieważ sypia na poddaszu razem z drugą służebną, czeka, aż tamta strudzona całodzienną harówka pójdzie spać.
Kiedy usłyszy jej chrapanie, zrywa się z łóżka i na palcach biegnie do skrzyni, w której znajduje się cały jej ziemski dobytek. Delikatnie skrapia piersi i nadgarstki pachnąca wodą, którą przezornie ukryła na samym dnie kufra. Następnie szybko się rozbiera. Porusza się szybko i bezszelestnie, albowiem jej zmysły i ruchy są już wyostrzone jak u dzikiego zwierzęcia. Na koniec nakłada czarny płaszcz z kapturem, który pozwala jej skryć się w mrokach nocy, bowiem płaszcz na zewnątrz jest tak czarny, jak najciemniejszy zakątek Londynu w najczarniejszą noc roku. Od środka natomiast płaszcz ma kolor szkarłatny, niczym krew. Mary kocha czerwony kolor, dla niej to kolor namiętności, pasji i dzikiej przygody.

Wybiega przed dom. Jak każdej nocy, czeka na nią powóz bez jeźdźca. Kary koń rozdyma chrapy i parska niespokojnie, wyczuwając zbliżającą się Mary. Ze środka powozu wysuwa się męska dłoń, która wciąga Mary do środka. Silny, namiętny pocałunek i powóz odjeżdża, uniesiony przez rozszalałego konia. „Konie piekielne”, myślą ludzie, którzy byli na tyle nierozsądni, aby na dźwięk kopyt wyjrzeć przez okno albo uchylić drzwi. Gdyby byli rozsądni, zostaliby w domu i przeżegnali się trwożliwie. Albowiem tajemniczy powóz wraz z lubieżną i dziką Mary krąży po Londynie przez całą noc, aż do chwili, kiedy pierwsze promienie słońca połaskoczą horyzont. Wtedy koń natychmiast zawraca i gna bez wytchnienia, tnąc umykającą noc swoimi kopytami, uwożąc osłabłą od rozpusty Mary do domu.
Z włosami w nieładzie Mary wymyka się z powozu i tajemnym wyjściem umyka na swoje poddasze. Ledwie zdąży ukryć czerwono-czarny płaszcz w skrzyni, kiedy budzi się druga służąca. Słońce już wstaje, nastał nowy dzień, robota wzywa! Blada i nieco potargana Mary wita ją lekkim uśmiechem, po czym wdziewa skromny służebny strój, bacząc, by nie dostrzeżono na jej ciele śladów miłosnych ukąszeń. Tak nie wypada. Przygładza jeszcze włosy, po czym cicha i niepozorna jak duch wymyka się z poddasza.
Jak w tym umęczonym, bezkrwistym ciele tli się tyle życia, które pozwala jej funkcjonować od nocy do nocy, bez chwili wytchnienia czy odpoczynku? A jednak Mary od pięciu lat każdą noc spędza na lubieżnej orgii, a rano jak zwykle wstaje do pracy i haruje przez cały Boży dzień. W jej ciele i umyśle istnieją dwie Mary, które są od siebie tak odmienne jak noc i dzień lub księżyc i słońce.

Dzienna Mary ledwo zdaje sobie sprawę z istnienia swej nocnej siostry, zaś Mary nocy i księżyca nie wie nawet, że istnieje również za dnia. Mary-wilczyca nie dba więc o swoją dzienna siostrę, wysysając z niej energię światła słonecznego, ale jednocześnie dając jej siłę do istnienia w ciągu dnia. I tak żyją z dnia na dzień, wspólnie, a jednocześnie osobno, nie krzyżując swoich ścieżek.
Droga Mary, nie smuć się. Oby do wieczora… lato powoli umiera, jesień coraz bliżej. Z każdym dniem wieczór nadchodzi coraz szybciej…

Dla mniej zorientowanych: Mary Reilly pachniałaby Louve Serge Lutensa...
OdpowiedzUsuńSzalenie podoba mi się to przyczajenie rozwiązania zagadki w komentarzu!
OdpowiedzUsuńPozwala to czytać Twoje opowieści z zajęciem i... tak, z napięciem.
Czy zgadnę? Jaki zapach stworzy moja wyobraźnia na bazie opisu? Czy będzie to ten sam zapach, który miała na myśli Autorka?
Świetna zabawa, Aggie!
Na razie najbliższa byłam rozgryzienia Tyberiusza. ;-)